10.11.13

ZMORA CZERWONEGO KUBEŁKA I BOLETUS BADIUS W OCCIE

Tegoroczny wypad na grzyby był idealnie niezaplanowany. Poczuliśmy zew lasu i już było zdecydowane. Grunt to zwlec się z łóżka, potem to już jakoś będzie. Było ciemno i ciężko. Jak zwykle, kiedy muszę wstać przed 9. W drodze wcale nie lepiej, ulewa. Czy chodzenie po lesie w taką pogodę to na pewno najlepszy pomysł? Oczami wyobraźni widziałam spływające na mnie potoki pełne kleszczy… Dojechaliśmy.

Przestało padać. Jeszcze tylko litr płynu antykleszczowego na siebie. Szkoda, że nie można się go napić, tak na wszelki wypadek. Zakładamy kalosze
i kaptury. Przecieramy zapiaszczone oczy. Ruszamy. Wraz z nami wesoła gromada posiadaczy czerwonych kubełków z zagubioną w gęstwinach panią Heleną w roli głównej, której nawołujący mąż prześladował nas pół dnia…

Nie ma nic. Ani jednego. O! jeden jest. Mały, śliczny. I znowu nic. I idziemy. I idziemy. O i znowu jeden, ale robaczywy. Idziemy w inne miejsce. Razem z nami odbijające się od drzew jak echo, Helenooo... Idziemy, idziemy. Okulary mi kompletnie zaparowały... I są dwa. I jeszcze dwa. O! i tam kolejne.
I tak chodziliśmy. I zbieraliśmy. Aż w końcu znowu zaczęło padać.

Przestaliśmy zbierać. Zaczęliśmy jeść. Jak na wyprawę do lasu przystało, śniadanie na mchu musi być. Śniadanie było, ale w samochodzie, bo pada. Kanapki z wędzonym twarogiem, pasta z makreli, sałatka, ogórki, ciastka z migdałami i obowiązkowo, herbata z termosu. Spać mi się zachciało po tym wszystkim. Ale nie ma lekko. Znowu idziemy.

Chodziliśmy i zbieraliśmy. Im dalej w las tym więcej grzybów. I kolejne. Za górką. I każdy piękny jak ten pierwszy. I znów nawoływania: Helenooo!
Brak odzewu. My dalej zbieramy. Aż wyszło słońce. I późno się zrobiło. Wróciliśmy do samochodu. Obejrzeliśmy koszyki. Uśmiechnęliśmy się do siebie
i w drogę. Wróciliśmy do domu. Nasze grzyby z nami. Ciekawe czy pani Helena też jest już w domu…?

Część zbiorów poszła do suszenia. Najmniejsze kąski skończyły w marynacie. Czekają na Święta. Zbieraliście w tym roku?




KAPELUSZE PODGRZYBKÓW W OCCIE
MARINATED WILD MUSHROOMS

Małe podgrzybki (ile się uzbierało)
liście laurowe
ziarna czarnego pieprzu
ziele angielskie
cebula
ocet 10%
woda
słoiki ok. 170 ml

Grzyby oczyść, umyj szybko pod bieżącą wodą i włóż do głębokiego garnka. Zalej niewielką ilością wody i zagotuj. Uwaga, lubią się mocno spienić. Zmniejsz ogień i gotuj jeszcze ok. 15 minut. W tym czasie przygotuj marynatę.

Ilość zalewy zależy od ilości grzybów, ale zwykle zużywam jej niewiele. Robię marynatę na oko, ważne żeby trzymać się proporcji płynnych składników 3:1. 3 porcje wody na 1 porcję octu. Przyjmijmy, że mamy szklankę octu na trzy szklanki wody. Na pewno wystarczy na 5 słoiczków.

Wlej płyny do garnka, dodaj 15 ziarenek pieprzu, 5 ziaren ziela angielskiego, 5 liści laurowych złamanych na pół i jedną sporą cebulę pokrojoną w paski. Zagotuj zalewę i trzymaj na ogniu jeszcze kilka minut, aż cebula będzie przezroczysta.

Odcedź grzyby. Na dnie każdego słoika ułóż cienką warstwę cebuli i jeden liść laurowy. Przełóż do słoika gorące grzyby. Dodaj po 3 ziarna pieprzu
i po jednym ziela angielskiego. Zalej gorącą marynatą, przykryj resztą cebuli, szczelnie zamknij i odstaw do wystygnięcia. Przygotowane grzyby przechowuj w lodówce lub w spiżarni przynajmniej 2 tygodnie a najlepiej do Świąt. Smacznego.


5 komentarzy:

anna pisze...

Wyobrazam sobie te nawolywania wsrod lesnej gluszy... skad ja to znam? Podczas grzybobrania moj tata wiecznie wolal babcie, ktora szla przed siebie nie patrzac na nic i bylo Maaamooooo! Maaamooooo!
To byly czasy. Zazdroszcze takiej wyprawy. Na szczescie grzybami wciaz zajmuje sie moj tata. On zbiera, mama czysci i razem sortuja a to na placki a to do kapusty a to do marynowania.
Twoje wygladaja przepieknie. I lubie te dluzsze opowiesci, wciaz sie do niech/do Ciebie usmiecham, czytajac...

Buziakow moc, Kochana

Anna

katarzynka pisze...

Anna - Twoja Babcia, jak prawdziwy grzybiarz, szła za tropem nie patrząc gdzie ;) Ojjj, można się zapędzić. Za to łowy pewnie zawsze miała udane. Lubię chodzić na grzyby, baardzo. Nawet ogrom pracy po powrocie jakoś mnie nie zniechęca. Na zimę będą jak znalazł :)
Ściskam Cię Droga i udanego tygodnia:*

kulinarna mekka pisze...

coś pochłonęło mi mój komentarz.. hmm... ok. a więc jeszcze raz! :)))

piękne te twoje grzyby, zazdroszczę! ja w tym roku nie miałam możliwości, czego okropnie żałuję. uli na szczęście był, nazbierał przepiękne prawdziwki. połowę pochłonął, resztą pocieszyłam się ja! ;))

ściskam cię ciepło, b.

ps. katarzynko, pisz więcej, PIĘKNIE piszesz!!! zresztą już ci to mówiłam.. :******

katarzynka pisze...

Basia - ja już się bałam, że praca pochłonęła Ciebie całą! Tak długo się nie odzywałaś... Trzymaj się Kochana i do zobaczenia :***

kulinarna mekka pisze...

pochłonęła katarzynko i to jak! opowiem ci wszystko, jak się nam w końcu uda spotkać. a że jestem niedługo w warszawie, musimy koniecznie zgrać terminy! :*